niedziela, 19 kwietnia 2015

A może zając? Łódź Maraton - 3:45

Ten wpis będzie krótki, bo zadaniem zająca jest jedynie doprowadzić grupę na określony czas. Przy określonym tempie, bez niepotrzebnych zrywów.
Podczas Maratonu Łódzkiego miałem debiut w roli Pacemareka. Planowany czas: 3:45.
Odprawa odbyła się dzień wcześniej, okazało się, że biegnę w parze z Markiem - doświadczonym zającem. 
 
 
Ucieszyło mnie to i zdjęło spory ciężar związany z presją. Wbrew pozorom to nie jest łatwa rola, o czym przekonałem się podczas tego i innych biegów.
Dla niezorientowanych gotowe odpowiedzi na pytania zadawane przez biegaczy zającom:
Tak, przebiegłem już maraton (choć odpowiadałem różnie :)  ) 
Nie, nie płacą nam za prowadzenie grupy. Ja nie spotkałem się z taką praktyką (choć gdybym prowadził na czas 2:01 to pewnie bym zażądał kilku euro). Zwolnieni natomiast jesteśmy z wpisowego i czasem dostaniemy jakiś prezent, choć nie zawsze.
Tak, mam rozpisane tempo i czasy na poszczególnych kilometrach.
Nie, nie wiem co jest za najbliższym zakrętem. Wiem gdzie jest podbieg albo zbieg.
Nie, nie będę czekał na ciebie przy punkcie żywieniowym. Pewnie trochę zwolnię, ale czas goni!
Tak, to ty wbiegniesz na metę przede mną. Ja nie będę finiszował. Ciesz się z osiągniętego wyniku.
 
Bieg przebiegł tak, jak go zaplanowaliśmy. Wbiegliśmy na metę z 30-to sekundowym zapasem doprowadzając sporą grupę zawodników. Satysfakcja niesamowita. Fajnie dać coś od siebie.


Stopka piwna:
 
W Łodzi jest wiele miejsc piwnych. Tym razem odwiedziliśmy Piwotekę Narodową gdzie z kija wlaliśmy:
Zabobon z browaru Reden - Imperial Smoked India Brown Ale - świetne piwo z czapą piany, aromatem krówki i wędzoności oraz lekkim goździków , piwo deserowe, lekko palone ze średnią goryczką i średnim wysyceniem.
Imperium Atakuje - Pinta - tu chyba nie trzeba przedstawiać. Piwo o aromacie i smaku słodkich cytrusów i grapefruitowej goryczce.
Samo miejsce choć znane, mi nie przypadło do gustu. Być może ze względu na wczesną porę nie miało "klimatu".
Polecam natomiast The Eclipse Inn, knajpa z prawdziwym piwnym zacięciem. Od razu poczułem się, jakbym bywał tu od lat.
Dostaliśmy:
Call me Simon - Pinta - Imperial Irish Red Ale - lane z pompy, wyśmienite. Aromat cytrusowy, z finiszem ananasowym. Goryczka średnio niska, karmel, bardzo treściwe, jak z dodatkiem owsa, czarna porzeczka?, przypalone ciasto, wiśnia w alkoholu (ale bez alkoholu), goryczka kawowa ale bez zapachu kawy.
Snake Dog - browar Flying Dog. Piwo okazało się skwaszone i natychmiast wymienione przez bardzo kompetentna barmankę na poprawkę Simona.