czwartek, 1 września 2016

Chorwacja – kilka miejsc do biegania w kurortach



   Poniżej zamieszczę kilka tras i miejsc, które obiegałem podczas ostatniego pobytu w Chorwacji. Od razu zaznaczę, że wyjazd nie był skierowany wyłącznie na bieganie, a wszystkie trasy można traktować jako „dodatek” do wypoczynku i wykorzystanie jako planowanie ewentualnego treningu. Trasy opiszę w takiej kolejności, jakiej je pokonywałem. Oczywiście, w tych miejscach zapewne można znaleźć inne, równie lub nawet bardziej ciekawe kierunki. Mi starczyło czasu jedynie na te poniższe.

Uwagi ogólne
   Na początek pogoda. Wiadomo – w te miejsca jedziemy po słońce i tego na pewno nie będzie nam brakować. W związku z tym należy opamiętać o spakowaniu czegoś do zabezpieczenia łepetyny, tym bardziej gdy brak na niej włosów (jak u mnie). Temperatura to zazwyczaj 30 stopni w cieniu a na słońcu o wiele więcej. Słońce praży o wiele mocniej niż u nas, jednak wszędzie gdzie byłem, sytuację ratował lekki wietrzyk i oczywiście morze. Wspaniałe i chłodne, ale nie zimne. Idealne do regeneracji po bieganiu.
   Sprzęt. Ja jestem minimalistą. Miałem jedne jedną parę butów - sprawdziły się zarówno na plażach, ścieżkach leśnych jak i w górach. Przyda się na pewno na krótsze wybiegania butelka z wodą, a w górki większa ilość płynów. Na strumienie nie ma co liczyć! Dla mnie wystarczający był plecak z bukłakiem 1,5 litra. W miastach powszechne są kraniki z woda nadającą się do picia.
   Biegacze. Są! Ale raczej na niżej położonych trasach. Co ciekawe na ścieżkach górskich najczęściej można spotkać... Polaków. A przynajmniej ja miałem takie szczęście.
    Zawsze też warto mieć przy sobie jakieś pieniądze. Arbuz zaraz po biegu to coś, co może zastąpić najlepsze piwo (może nieco przesadziłem...). Ceny są nieco wyższe niż w Polsce, ale nie powalające. Płacimy oczywiście w kunach.

Split
 
    Split to miasto i port na niewielkim półwyspie. Jest to drugie co do wielkości miasto Chorwacji pod względem liczby mieszkańców. To na tutejszym lotnisku wylądowaliśmy pierwszego dnia. Moim zdaniem nie warto tu spędzać dłużej niż jednego dnia. Spokojnie wystarczy on na zwiedzenie zabytków i pobieganie.
    Na pewno należy obejrzeć stare miasto z Pałacem Dioklecjana. Warto pokręcić się po jego wąskich uliczkach lub wdrapać na wieżę. Można też pobiegać po nabrzeżu, ale nie jest ono długie.


Biega się tutaj trudno, jest dużo turystów. Ale tak jak wszędzie w centrach. Na pewno rano jest i przyjemniej i mniej tłoczno. Ja wybrałem podziwianie panoramy Splitu z góry miejskiej Marjan. Wzgórze nie jest strome, możemy spokojnie potruchtać zarówno po ścieżkach, jak i długaśnych schodach (uwaga, bardzo śliskie). Przed szczytem znajdziemy kranik z wodą, więc zabieranie swojej nie jest konieczne. Ze szczytu na którym znajdują się dwie cerkwie, rozlega się cudowny widok zarówno na samo miasto, jak i na pobliskie wyspy.


Makarska
   Położona ok. 60 km na południowy wschód od Splitu oraz 140 km na północ od Dubrownika. Sama Makarska nie jest miastem wartym zwiedzania. Ot, port, plaża, kościół, bulwar i tyle. Ale jaki widok w tle!!!


Jeśli chodzi o bieganie rekreacyjne - do dyspozycji mamy zarówno nabrzeże

 
jak i park suma Osejva. Park jest niezbyt duży, ale biegając po ścieżkach na pewno mamy szansę zebrać kilka kilometrów. Trasy są pagórkowate, ale nie strome. Jest też cień i miękkie podłoże. Zawsze też możemy skręcić i w kilka chwil znaleźć się nad morzem.
   Można także przenieść się na drugą stronę drogi dojazdowej i spróbować podbiegów. Nie ma tutaj w zasadzie ulic poziomych. Wszystkie pną się mocno w górę co daje nam szansę spojrzenia na park z innej perspektywy.

 
   Oczywiście mając "pod nosem" góry, grzechem byłoby na nie nie zawędrować. Naszym celem był najwyższy szczyt w paśmie Biokovo w Górach Dynarskich - Sveti Jure (1762 m n.p.m.). Można na niego dojechać samochodem, ale przecież nie o to chodzi. My pobiegliśmy. I tutaj uwaga. Naprawdę warto wyruszyć jak najwcześniej. Po pierwsze słońce jeszcze nie praży, a po drugie, jeśli będziecie mieli szczęście, to czekać na was będzie taki widok:



Na szlak wyruszamy z centrum miasta, na całej długości jest doskonale oznaczony a zgubić się można w zasadzie jedynie na samym jego początku. Pierwsza część trasy jest zaskakująco łatwa. Nie ma bardzo stromych podejść, ścieżka wije się wśród drzew i krzewów. Podłoże jest w miarę równe. Myślę, że do pierwszego szczytu spokojnie można wybrać się z dzieciakami (oczywiście bez wózka).
Dalej jest nieco trudniej, zaczynają się uciekające spod nóg kamienie, a i coraz mniej jest osłony przed słońcem. Mi ta trasa zaskakująco często przypominała nasze Tatry.


Uważać należy po dotarciu do asfaltu. Mamy tu dwie opcje. Albo skręcamy w lewo i już do szczytu tarabanimy się drogą, albo idziemy w prawo na dół i po kilkudziesięciu metrach mamy ponownie podejście. Nie sposób go przeoczyć. Jest proste jak strzelił a dodatkową pomocą przy wspinaczce może okazać się rozpięta na całej jego długości lina. Jednak spokojnie, jest ona tam chyba na okoliczności deszczu i śliskiego podłoża. Jeśli mamy braki w wodzie to kawałeczek dalej asfaltem traficie na coś w rodzaju opuszczonej knajpy. Stoją tam betonowe stoliki a przy drodze jest szlaban. Jeśli się dobrze rozejrzycie, to na ścianie zbiornika znajdziecie pompę. Można tu uzupełnić zapasy. Co prawda woda "jedzie" mułem, ale na bezrybiu i rak ryba.



Na górze nie ma schroniska. Są za Toi Toi -e. Jest tu też oczywiście cerkiew, a cały szczyt można obiec szlakiem. Powrót można zaplanować w kilku wariantach. My wybraliśmy początek ten sam jak przyszliśmy.



Później na rozwidleniu szlaków w prawo na Veliko Brdo i mocno w dół. Ale uwaga! Ten szlak na samym dole jest bardzo trudny. Jeśli boisz się upadku, masz słabe "czwórki" albo nie lubisz uciekającego spod nóg podłoża - wybierz inny. Jakieś dwa kilometry przed miastem zaczyna się żleb który pokryty jest grubym żwirem. Drzewa rosnące po drodze zamiast pomagać, raczej dają szansę na rozbicie sobie nosa. Tutaj albo zjeżdżasz na tyłku, albo zamykasz oczy i biegniesz na złamanie karku a nogi po łydki zagłębiają się kamienie..Ten drugi sposób jest o tyle lepszy, że nie zdążą cię użreć występujące tu w dużej ilości żmije. No i daje merga ubaw (przynajmniej mi).


 Później już tylko trochę asfaltu i powrót na kwaterę. Nam całość wyszła 22km i około 8 godzin. Przewyższenie to 2250m. Nie spieszyliśmy się, siadaliśmy, robiliśmy zdjęcia. Wycieczka fantastyczna, widoki cudowne a takich szlaków jak widziałem jest tam kilka.

Bol

Bol na wyspie Brač to wręcz wymarzone miejsce na aktywny odpoczynek. Leży on u podnóża Vidovej Góry (778 m n.p.m.), najwyższego szczytu nie tylko Braču, ale i wszystkich wysp Adriatyku. Oczywiście znajduje się tutaj również najsłynniejsza plaża - Zlatni Rat. Do biegania ze względu na rozmiar się nie bardzo nadaje, ale przecież jak już jesteśmy...


 Biegać tu można zarówno po nadmorskim deptaku (o ile nie ma za dużo ludzi) jak i na jego przedłużeniu. Po prostu kierujemy się w stronę plaży nudystów (nie rozglądamy się na boki hihihi) i Biegniemy do końca ścieżki. Jest ona bardzo przyjemna i malownicza. W tę stronę to jakieś 2-3 km. Dalej się nie da, bo jest zagrodzona siatką.





Możemy też pobiec w przeciwnym kierunku, ale tu do wyboru mamy w zasadzie jedynie drogę, bo plaże nie mają "ciągłości".




W ten sposób spokojnie "nazbieraliśmy" 10 km. Zwiedzać w zasadzie nie ma czego. Oczywiście jest kościół i cerkiew, ale je mijamy biegusiowo.

Kolejny dzień to ponownie górki. Wycieczka na wspomnianą Vidovą Górę. Na szlak łatwo jest trafić, jest też bardzo dobrze oznaczony.



   Szlak prosty. Niezbyt wymagający. Na upartego można cały czas biec pod górę. Warto zabrać ze sobą sporo wody, bo praktycznie cały czas wspinamy się w słońcu a na szczycie, wbrew opisom na stronach, nie ma knajpy - została zamknięta. Jesteśmy zdani na własne zapasy.
   Po drodze można najeść się jeżyn. Mają bardzo specyficzny smak i są niemal pozbawione soku. Nas po nich rozbolały brzuchy. Jednak pozostanę przy dzikich figach, nawet niedojrzałych!



Na szczycie warto się nieco "pokręcić" i poszukać cichego miejsca na biwak. Jest tu trochę ludzi bo można dojechać tu samochodem z drugiej strony. Ale po co? Jakby pan Bozia chciał byśmy jeździli, to dałby nam kółka a nie nogi. Prawda? Jeżeli mamy dużo wprawy, to biegając oszczędzamy buty i stawy nie dotykając podłoża. W tym celu należy wytworzyć pod podeszwą poduszkę powietrzną, jak na zdjęciu poniżej.



Szukaliśmy też jakiejś alternatywy dla drogi powrotnej, ale wszędzie na przeszkodzie stawały murki oporowe. Wracamy tą samą ścieżką.



Cała wycieczka: 14,5 km (z kręceniem się po szczycie), 3 i pół godziny (łącznie z przerwami), przewyższenie 960m. Łatwo, miło i przyjemnie. I jeszcze jest czas na opalanie.

PS.
Na tutejszych wyspach nie jest wyjątkiem taki widok:



A w sklepie możemy nabyć doskonałe craftowe piwo!!!



Hvar
 Hvar na Hvarze. Miasto Hvar na wyspie Hvar. Nieco mylące. Warto na to zwrócić uwagę kupując bilety na prom. 


 Miasto jest bardzo malownicze. Ja uwielbiam wąskie, urokliwe uliczki w których bruk szepce swoją historię pisaną setkami tysięcy nóg.



 Punktem obowiązkowym jest zdobycie wzgórza zamkowego. Nie jest ono wysokie. Wejście to kilka dosłownie minut.



 
Mamy tu też obszerny rynek, port i duuuużo dyskotek. Brak czasu uniemożliwił pełniejszy zwiad, ale jeszcze tu wrócę podczas tego wyjazdu.

Stari Grad

Jak sama nazwa wskazuje, jest to stare miasto, a raczej miasteczko. Jedno z pierwszych w basenie Morza Adriatyckiego. Mieszkańcy chwalą się, że w ogóle pierwsze (na pewno pierwsze na Hvarze). Biegać w zasadzie można jedynie wzdłóż zatoczki. Od jednej plaży do drugiej to około 5 km. Akurat trasa na wieczorny lub poranny rozruch.



W okolicy są też tereny zielone, ale do nich nie udało mi się dotrzeć.

 Jelsa

 Ponownie niewielkie miasteczko na Hvarze, którego główną atrakcją jest plaża, kościół i wątpliwej wartości artystyczna instalacja. Zabieramy więc się stąd jak najszybciej, bo czasu mało, a w pobliżu znajdują się ruiny zamków. Aby do nich dotrzeć należy odnaleźć szlak na co my straciliśmy prawie godzinę. Kierujemy się dowolną uliczką w górę i szukamy dojścia do drogi asfaltowej. Po drodze rozglądajcie się. Nam udało się spotkać pszczółkę samotniczkę (zadrzechnię fioletową) wielkości niemalże kciuka.



Z drogi wędrujemy do kościoła na wzgórzu. 



I olewając wskazania mapy (droga skończy się nasypem po kilkuset metrach) skręcamy za kościołem w lewo. Kierujemy się na jakże znane nam wraki.



Później już tylko prosto około 2 km i ruiny. Prawdopodobnie. Niestety nie sprawdziliśmy, bo przez błądzenie skończył się nam czas. A szkoda, droga wyglądała ciekawie. Prowadziła przez sady oliwkowe i figowe.
Tego samego dnia jeszcze pobiegaliśmy. Tym razem w Hvar Halfmarathon. O tym w następnym wpisie.

Podsumowując. Chorwacja dla mnie okazała się hitem wakacyjnym. Morze, góry. Nie jestem zwolennikiem wylegiwania się na plaży, a tutaj naprawdę jest co robić. Szkoda, że byliśmy jedynie tydzień...