poniedziałek, 28 grudnia 2015

Beijing czyli Pekin po naszemu




Dziewięć godzin w samolocie, różnica w czasie siedem. Na lotnisku jesteśmy o 6 rano i mamy nadzieję, że wkrótce wkroczymy do nieznanego nam świata. Jednak wita nas co innego: ogromna kolejka – stoimy w niej ponad godzinę. Do tego wkrótce się przyzwyczaimy, wszędzie kwestie bezpieczeństwa są na pierwszym miejscu. Pamiętać trzeba, że najpierw należy wypełnić żółte karteczki wjazdowe, z nazwą hotelu włącznie (podobno można wpisać cokolwiek, i tak nikt tego nie sprawdza), następnie kontrola paszportowa i wizowa, prześwietlanie bagażu podręcznego i już udajemy się do… pociągu. 
 

Tak, pociągu. Pekińskie lotnisko jest tak ogromne, że pomiędzy terminalami kursuje kolejka podziemna. Następnie odbiór bagażu i za chwilę naszym oczom ukazuje się chińska rzeczywistość. Na razie nie powala na kolana, a jest niestety zwiastunem wspominanego przeze mnie we wstępie smogu.
 

W planie mieliśmy najpierw wypakowanie się w hotelu, ale szkoda czasu. Po drodze jest przecież Centrum Olimpijskie ze znanym chyba wszystkim Ptasim Gniazdem. Po prostu musiałem tutaj zrobić fotkę "biegusiową". 
  

Stadion z bliska nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, za to znajduje się na ogromnym terenie. Bardzo mnie korciło, żeby wyjąć buty biegowe i pozwiedzać. Dowiedziałem się, że stadion na co dzień pełni rolę... magazynu. Z całego miasta zwożą do niego reklamy, barierki i wszelkiego typu dmuchańce wykorzystywane podczas jakże częstych tu uroczystości.
Czas na obiad. 
 

Dla turystów zazwyczaj przygotowywane są tradycyjne miejscowe potrawy. W większości smaczne i oczywiście jedzone pałeczkami. Jedliście kiedyś zupę pałeczkami? Okazuje się, że nie jest to takie trudne. Sekretem jest... siorbanie. O naszym standardzie zachowania się przy stole zapomnijcie, bo wyjdziecie głodni.
I teraz kolej na zabytki. Nie możemy się doczekać. Chińska architektura nie przypomina niczego co możemy zobaczyć u nas. Pojechaliśmy do Świątyni Nieba. Jest to kompleks sakralnych budowli taoistycznych z 1406 roku. 

    

Znajduje się tutaj Pawilon Modlitwy o Urodzaj, Cesarskie Sklepienie Nieba oraz Okrągły Ołtarz, gdzie niegdyś cesarz składał ofiary. Porusza wyobraźnię. Mnie jednak najbardziej zaskoczyło to, co znajduje się tuz obok, a mianowicie park w którym setki ludzi gra w karty i w coś, co nieco przypomina warcaby.



 To niesamowite widzieć tak różny od naszego zwyczaj. Chodzi mi o skalę tego zjawiska. Dodatkowo można posłuchać muzyki. Jakże odmiennej od naszej.

 
Ludzie nie grają tu dla pieniędzy, ale dla siebie i innych. W ogóle, pomimo niskich zarobków Chińczyków, na ulicach Pekinu praktycznie nie widać osób żebrzących, oczywiście zdarzają się, ale biorąc pod uwagę to, że niektórzy zarabiają jednego dolara dziennie, to skala tego zjawiska jest zadziwiająco niska.
A propos ulic. O ile samochody są nowe, o tyle poza nimi można zobaczyć (lub się zderzyć) z tysiącami skuterów, na oko wyglądających na produkt garażowy szwagra.

 

Większość z nich jest wyposażona w nowoczesny system klimatyzacyjny, który na stałe przytwierdzony do konstrukcji daje poczucie nie tylko komfortu, ale także podnosi jej wartość estetyczną.


I są to skutery elektryczne, poruszające się bezszelestnie. Taki skuter ma wszędzie absolutne pierwszeństwo. Nawet na chodniku czy poruszając się wzdłuż przejścia dla pieszych. W ogóle mam wrażenie, że przeciętny kierowca chiński, pierwsze co sprawdza w swoim pojeździe, to klakson. Im głośniejszy lub bardziej wymyślny, tym lepiej. A najlepiej zamontować sobie syrenę policyjną i światła. Nie widziałem jednak złośliwego trąbienia znanego z naszych ulic. Tutaj klakson służy do sygnalizowania zmiany kierunku jazdy, przeganiania przechodniów czy pozdrawiania się. A że pojazdów są tysiące, to i dźwięki zlewają się w jeden, co powoduje, że mało kto na nie zwraca uwagę. Bardzo szybko się tu odnalazłem, zupełnie przestając zwracać uwagę na kolor światła, czy obecność przejścia dla pieszych.
O dziwo, rowerów jest niewiele, być może ze względu na porę roku i ujemne temperatury.

Dalszym punktem zwiedzania była "uliczka antyków" - Lilichang. Znajdują się tutaj sklepy z przeróżnymi artefaktami oraz przede wszystkim z chińską sztuką kaligrafii. Ponieważ z Chin nie można wywozić antyków (tak tłumaczyłem sobie braki finansowe) szybciutko wskoczyliśmy do zaułku i natychmiast znaleźliśmy się na prawdziwym miejscowym targu, gdzie królowały owoce, tanie przekąski i zgiełk. Uwielbiam tego typu klimaty. Nie zabrakło tez podziwiania rozwiązań technicznych związanych z budownictwem i elektryką.

    

Ponieważ już się ściemniało, należało zjeść kolację. W tutejszych restauracjach jest możliwość zamówienia świeżego posiłku. Wbrew powszechnej opinii psów nie widziałem na talerzach, choć różnorodność spożywanych produktów robi wrażenie.
  

A wieczorem oczywiście piwo. Niestety, tak jak się tego spodziewałem, w mniejszych sklepach dostępne sa w zasadzie jedynie lagery i to lagery niewysokiego lotu,

 

To był intensywny dzień. Czas spać, rano wstaję pozwiedzać na biegowo.

Kaczka po Pekińsku, czyli wstęp do relacji z wyjazdu do Chin




Ponieważ w Państwie Środka odwiedziłem kilka miast, postanowiłem podzielić wpisy zgodnie z chronologią zwiedzania. Będą one pojawiać się cyklicznie, mam nadzieję, że codziennie. Postaram się opisać ten kraj, tak jak ja go widziałem, z jego wadami i niewątpliwymi zaletami.

Chiny to Państwo kontrastów, obok bogactwa, ogromna bieda. Zaraz za bajecznie kolorowymi zabytkami – slumsy, a tuż obok drogiej restauracji funkcjonują stragany z najtańszymi przysmakami „pospólstwa”. Wiele rzeczy mnie zaskoczyło, czasem pozytywnie, a innym razem wręcz przeciwnie. Wszystko to postaram się opisać w kolejnych odsłonach.
 

Chińska Republika ludowa to kraj ogromny, w każdym tego słowa znaczeniu, wszystko to, co wydaje się nam duże z perspektywy Europejczyka, tam jest jedynie błahostką. Przykład? Proszę bardzo: Warszawa jest największym Polskim miastem i liczy 1 milion 735 tysięcy mieszkańców, na chińskie realia mogłaby zostać… dzielnicą Chongqing, czy chociażby Pekinu. Ale to i tak nic. Władze Chin planują powstanie supermiasta, którego powierzchnia ma wynosić 212 379 km², czyli ma być 410 razy większa niż Warszawa i zajmować 2/3 terytorium Polski! Oszałamiające. Wzrost gospodarczy w tym kraju widać na każdym kroku. Wszędzie trwa budowa setek i tysięcy nowych bloków, z których każdy dorównuje wysokością Pałacowi Kultury i Nauki. Na ulicach nie widać samochodów starszych niż 4-5 lat, a mieszkańcy większych miast śmiało mogliby zawstydzić elegancją ubioru dużą część Polaków. 

 

Są jednak skutki negatywne tego boomu. I widać je na pierwszy rzut oka i pierwszy wdech. Mówię o smogu. Wszechobecnym smogu. Smogu, który zdaje się nigdzie i nigdy nie kończyć. Wdzierającym się do pomieszczeń, samochodów i metra. Nie ma gdzie się przed nim schronić.
  
Jedynym ratunkiem zdają się być maseczki, ale są one jedynie oszukiwaniem samego siebie, że jesteśmy chronieni. Przed tą toksyczną mgłą nie ma ucieczki.
   
Trasa z Pekinu do Xi’an wynosi około 1200 km, którą przebyliśmy pociągiem. I przez cały czas towarzyszyła nam ta siwa zawiesina. Nieprawdopodobne.

Ale jest też wiele pozytywów. I właśnie o nich głównie będę pisał.

A Kaczka po Pekińsku? Też o niej będzie dalej.