4.50 a my już w biegu. Tym razem biegnę z Kasią, a ona oczywiście wyposażona w GPS. Tym razem nie ma szans na przypadkowy skręt. Szkoda. Lubie się gubić, zazwyczaj w tym zgubieniu jest jakiś pozytyw: a to spotkany człowiek staje się drogowskazem, a to trafiam na rzeczy niedostępne oku turysty. Ale dzisiaj nie mamy czasu na błądzenie. Po śniadaniu mamy napięty grafik.
Ponownie próbujemy dotrzeć do Świątyni Nieba. Przy okazji szukamy miejsc przyjaznych biegaczom. Niestety, Pekin nie jest pod tym względem łaskawy. Jest kilka parków, oraz ścieżek wzdłóż cieków wodnych, jakże jednak daleko im do mojego Lasu Kabackiego. I bez maseczek naprawdę ciężko oddychać. Nie wyobrażam sobie tutaj WB2.
Miasto jeszcze śpi. Mimo to na ulicy można coś zjeść.
Można też zamówić świeżego kurczaka. Bardzo świeżego.
O dziwo, w miniparku wzdłuż rzeki truchta dwóch biegaczy. Czyli nie jesteśmy osamotnieni w swym szaleństwie. Niestety, podwoje Świątyni okazują się zamknięte - jak się później dowiedziałem, wszystkie tego typu obiekty i parki są zamykane w nocy. Czyli do biegania pozostają ulice i chodniki. Słabo. Wracamy do hotelu tą samą drogą. Wyszło 9 km. Będzie co nadrabiać w Polsce, przecież baza sama się nie zrobi, a pierwsze półrocze będzie zdecydowanie pod znakiem długich biegów.
A czy Chińczycy uprawiają sport? A czy słońce świeci? Świeci! Najlepiej to widać w jego świątyni. W Ri Tan Park czyli Świątyni Słońca – dawnym kompleksie świątynnym znajdującym się w centrum Pekinu, w dzielnicy Chaoyang. Teraz jest tutaj park, w którym mieszkańcy blokowisk korzystają z odrobiny zieleni.
Na każdym kroku widać ludzi uprawiających wszelkie odmiany aktywności fizycznej. Każdy najmniejszy kawałek wolnej przestrzeni jest wykorzystany. Jedni pojedynczo, inni parami, jeszcze inni w grupach.
Można natknąć się zarówno na wojowników Ninja
jak i na marsz zombi spacerujących wokół parku w jednostajnym rytmie
Zewsząd dobiega muzyka wydobywająca się z przenośnych magnetofonów. Jednak i tutaj można znaleźć oazy spokoju, gdzie wyprowadzane są psy ptaki.
Ptaki korzystają z pięknego poranka, a ich właściciele ćwiczą Tai Chi. W Polsce stawiamy na indywidualność, co manifestuje się też w relacjach społecznych. Tutaj - przynajmniej w aspekcie towarzyskim - mam wrażenie, że wszyscy są nastawieni na przebywanie w grupie. W tych grupach widać zarówno kobiety, jak i mężczyzn, osoby starsze i młode. I co ważne, także osoby niezbyt sprawne ruchowo. Wszyscy w miarę możliwości realizują swoja wizję społeczeństwa. U nas też to się zmienia, ale nadal daleko nam do tego, co widzę w tym parku. Cóż, osobiście też najczęściej na trening wychodzę sam. Wyłazi ze mnie introwertyk? Osobowość antyspołeczna?
Jedziemy dalej. Jakie jest Wasze pierwsze skojarzenie z Chinami? Pewnie niejedna osoba pomyśli: jedwab. Oczywiście, ze tak. To jeden ze skarbów tego kraju.
Znaleziska archeologiczne wskazują, że jedwab wytwarzano w Chinach już w około 3600 roku p.n.e. Przypominam, że chrzest Polski nastąpił w roku 966 n.e. Daje do myślenia.
Wszyscy jak sądzę wiemy, że przędzę pozyskuje się z kokonów jedwabników. Nie będę tu opisywał procesu hodowli, wspomnę tylko o końcowym etapie pozyskiwania włókna. Kokony zanurza się w gorącej wodzie, znajduje
koniec każdej nici jedwabnej, a następnie zawija na szpulę. Z jednego
kokonu otrzymuje się ok. 1,6 km bardzo cienkiej nici.
A w kokonach siedzą takie oto robaczki:
Zarówno robaczki, jak i cały proces wytwarzania jedwabiu można obejrzeć w fabryce jedwabiu. Od pozyskiwania nici:
Poprzez wykorzystanie półproduktu do wyrobu pościeli:
Aż do wielkiego finału:
Dobrze, że na wyjazd wzięliśmy tylko bagaż podręczny. Pewnie wróciłbym nie tylko z kilkoma kokonami z prezentacji. Zostawmy jedwabniki w spokoju i ruszmy w stronę Zakazanego Miasta.
Aby się tam dostać, należy najpierw przebyć największy plac na świecie. Plac Niebiańskiego Spokoju - Plac Tian'anmen. 800x300metrów. Ależ by się tu biegało! To tutaj między 15 kwietnia a 4 czerwca 1989 roku odbyły się protesty studenckie dotyczące rozpoczęcia reform politycznych, demokratyzacji życia publicznego oraz walki z korupcją. Protesty krwawo stłumione przez ówczesne władze.
Echa tych wydarzeń widać na każdym kroku. Wejście na teren placu wiąże się z prześwietlaniem bagażu, oddaniem źródeł ognia (zapalniczek i zapałek), oraz niejednokrotnie rewizją. Na samym placu widać zarówno służby mundurowe, jak i niezbyt ukrywających swoją profesję tajniaków.
W zasadzie Tian'anmen to monumentalna brama, stanowiąca narodowy symbol Chin i umieszczona w godle Chińskiej Republiki Ludowej (widać ją za moimi plecami na zdjęciu powyżej). Nią udajemy się do Zakazanego Miasta - Gu Gong, czyli kompleksu pałacowego zbudowanego w latach 1406-1420.
Zakazane Miasto, jego historia, dramatyzm związany z rządzeniem przez cesarzy wielomilionowym państwem na długo będzie gościł w moich wspomnieniach.
Ogrom tego miejsca przytłacza.
A jednocześnie zachwyca dbałością o szczegóły i kolorystykę.
Przy okazji serdecznie pozdrawiam naszą lokalną przewodniczkę, niezwykle ciepłą i radosną Mei. Nadal pamiętam: yi, er, san, si, wu, liu...
Z tego wzgórza na pewno będzie ciekawy widok na Zakazane Miasto.
Jest to Wzgórze Węglowe w Parku Jingshan, usypane z ziemi wydobytej z fosy
pałacu, która osłania kompleks od północy, zgodnie z zasadami chińskiej
geomancji fengshui; od południa ochrania pałac woda płynąca niewielkim kanałem (za Wikipedia).
Widok rzeczywiście zapiera dech w piersi. U naszych stóp cały Pekin.
Ukoronowaniem dnia miało być odwiedzenie hutongu, czyli zespołu tradycyjnych, szczelnie połączonych za sobą parterowych budynków.
Muszę powiedzieć, że ta wizyta zrobiła na mnie przygnębiające wrażenie. Środek ogromnego miasta, a tutaj nadal bieda. Choć może nie, bo gdzie się da stoją nowoczesne samochody?
Na dzisiaj dość zwiedzania, ale nie koniec wrażeń. Udajemy się na dworzec kolejowy i ruszamy w 1200 kilometrową podróż. Wspominałem o względach bezpieczeństwa w Chinach? To temat na osobny wpis. Dość powiedzieć, że zanim wsiedliśmy do pociągu, cztery razy sprawdzano nam bilety i paszporty, oraz dwukrotnie prześwietlano bagaże.
Czternaście poczekalni, tysiące ludzi czekających na odjazd. Czyżby jednym z towarzyszy naszej podróży okazał się ten dżentelmen?
Na szczęście nie dzieliłem z nim kuszetki. Jutro dalsza wyprawa w historię. Do zobaczenia.