czwartek, 31 grudnia 2015

Terakota w Shaanxi i nocne bieganie po Xi'an

Dzisiaj Sylwester a ja nie mam dobrego piwa. O to będę się martwił dopiero wieczorem. Teraz czas opuścić pociąg i wysiąść na jakże urokliwym i spokojnym dworcu w Xi'an. Przy wyjściu (sic!) kontrola biletów i natychmiast dopada do nas tłum. Taxi? Riksza? Chcesz coś kupić? Sprzedać? Ktoś próbuje mi wyrwać z ręki nieważny już bilet kolejowy. Może uda się przy jego pomocy oszukać kilka kontroli i wejść na teren dworca? 


Ponad głowami góruje budka z uzbrojonymi w kałasznikowy milicjantami. Nie czuję się specjalnie zagrożony, więc traktuję to jako lokalny folklor, choć ataki terrorystyczne w Chinach się zdarzają.

Jesteśmy 1200 kilometrów od Pekinu. Prowincja - myślę sobie. Szybko rewiduję poglądy. Ta "mieścina" liczy "zaledwie" 9 milionów mieszkańców. Wszędzie znajomy już smog i krajobraz blokowisk.


Xi'an powstało ponad 3100 lat temu i było stolicą trzynastu dynastii. My wtedy prawdopodobnie uganialiśmy się po lasach "na golasa" czcząc Kupałę (nie, żeby mi przeszkadzało bieganie na golasa po lesie, hihihi). Już w Polsce dowiedziałem się, że jest to  duży ośrodek gospodarczy z rozwiniętym przemysłem wysokich technologii, maszynowym, elektrotechnicznym, elektronicznym, środków transportu, włókienniczym, spożywczym, ceramicznym oraz hutnictwem żelaz. I wszystko to przywiozłem do domu w płucach. Nie dziwię się, że Chińczycy na każdym kroku odkrztuszają flegmę bez skrępowania pozbywając się jej nie poszukując spluwaczek. A propos? Widzieliście kiedyś spluwaczkę? Nie? Proszę bardzo :)


Hmm, czasem sam się boję tego, co mnie fascynuje w innych kulturach...

Wracamy do Xi'an, a właściwie w jego okolice. Na pewno jesteście na bieżąco z informacjami o "złotym pociągu" w pobliżu Wałbrzycha? Wyobraźcie sobie, że podobna historia miała miejsce w marcu 1974 roku. To właśnie wtedy, podczas drążenia studni, trzech chłopów z chińskiej komuny rolniczej natrafiło na naturalnej wielkości głowy z gliny. I nie były to gliniane łby naszych polityków. Odkryto podziemne posągi należące do wielkiego mauzoleum, które wzniósł dla siebie cesarz Qin Shi Huang Di, w III wieku p.n.e. Obecnie szacuje się, że w trzech jamach zawierających Terakotową Armię było ponad 8000 żołnierzy, 130 rydwanów z 520 końmi oraz 150 kawalerii konnej. Większość z nich nadal jest pochowana w dołach. 

 

Każdy z dołów ma około 7 metrów głębokości. Są one solidnie zbudowane z warstw ubitej ziemi, która jest twarda jak beton. Wszystko było pokryte drewnianym stropem, który po latach zawalił się. Teraz jamy są udostępnione do zwiedzania. Robią nieeeeeesamowite wrażenie. 

 

Wyobraźcie sobie 8000 wojowników, każdego z inną twarzą wzorowaną na żywych ludziach, stojących przez stulecia i wykonujących jedyny swój obowiązek: chronią cesarza.
Co do cesarza. Panowie, chcielibyście spędzić wieczność w towarzystwie glinianych facetów? On też nie chciał. W związku z tym zorganizowano mu kobiety. W ten sposób mianowicie, że wszystkie bezdzietne konkubiny zostały zaproszone do inspekcji grobowca, po czym pozostały w nim na zawsze zamurowane żywcem. To samo spotkało wielu robotników. Kto by się przejmował...

Na miejscu, oprócz trzech jam w osobnych hangarach udostępnione jest muzeum. jak to wszystko zwiedzić? Mam pomysł.


Innych biegaczy tu nie widziałem...

W okolicy wykopalisk znajdują się niewielkie zakłady rzemieślnicze, wykonujące tradycyjną metodą gliniane figurki i oferujące je do sprzedaży.


Można tu też sprawdzić się w roli jednego ze strażników. Czy byli łysi strażnicy? Nie wiadomo, nie każda głowa ocalała, ale podejrzewam, że jeśli taki się znalazł, to musiał być co najmniej dowódcą oddziału.


A przy okazji zdjęć. Widzieliście kiedyś Azjatę? Tak? A robiliście sobie z nim/nią zdjęcie na ulicy? Nie? A Oni sobie z nami robią. Jesteśmy dla nich bardzo egzotyczni. Zwłaszcza blondynki i łysi z bródką. Nawet nie zliczę, ile razy pozowałem z jakże sympatycznymi tubylcami. Szczególnie dzieci zwracały na mnie uwagę.


Ale nie tylko:

 

Ja też korzystałem z okazji zrobienia sweet foci, zwłaszcza w momencie, kiedy "okazja" przybierała tak bajecznie kolorowe barwy jak Ta:


Pędzimy dalej. W okolicach Xiaoyan Ta - Małej Pagody Dzikiej Gęsi, czeka nas trudne zadanie.


Będziemy uczyć się trudnej sztuki kaligrafii. Tych krzaczków. Dla nas to tylko rysunki, a dla Chińczyków oprócz alfabetu i funkcji komunikacyjnej jest to ważna cześć kultury. Dzieła uznanych mistrzów osiągają zawrotne ceny i są nierzadko wręczane urzędnikom w charakterze łapówki. Pamiętajcie jednak, że nie wolno ich wywozić, a wszystko to, co zazwyczaj sprzedają nam jako arcydzieła, powstaje na zapleczu sklepu rysowane przez odpowiednika naszego Heńka Mechanika. 

 

Co nie oznacza, ze nie są interesujące.

Wracając do "krzaczków". Po fachowych wyjaśnieniach i piętnastominutowym wykładzie jestem w stanie rozróżnić... jeden znak: "szczęście". Chyba potrafię.


Próbowałem go też namazać piórkiem i tuszem na papierze ryżowym, ale skutek był tak opłakany, że nie odważę się go udostępnić szerzej.

Xi'an jest znane również z bajecznie kolorowych Xi'an  Zhonglou i Xi'an Gulou, Wieży Dzwonu i Wieży Bębna. Całe stare miasto jest otoczone olbrzymim, podświetlonym w nocy murem.


Ta aglomeracja mnie zaskoczyła. W porównaniu z Pekinem jest tu kolorowo, na ulicach tętni życie. Wszędzie błyskają neony. I jest coś, co przyprawiło mnie niemal o pozytywny atak serca. Muzułmański Targ. Gdybym miał do dyspozycji tylko godzinę w tym mieście, z pewnością całą spędził bym tutaj. Feeria barw, zapachów i dźwięków. Szaleństwo. Po prostu nie do opisania. To trzeba zobaczyć.

 

Tuz obok suszonych owoców


powstają smaczne, jagnięce szaszłyki (wybaczcie mi weganie!), czy raciczki.

 

A jeszcze dalej można spróbować lokalnych specjałów wyrabianych na miejscu

 

czy napić się soku z egzotycznych owoców.

 

Ja jednak w planach mam nieco inne dania.

 

Przy dźwiękach tradycyjnych chińskich instrumentów oraz pokazie tanecznym miałem okazję spróbować kilkunastu rodzajów chińskich pierożków.

  

Bardzo smacznych. Było też piwo. To już szału nie robiło.

Czas na biegowe rozpoznanie terenu. Niestety, podobnie jak Pekin, Xi'an nie oferuje biegaczom zbytniego komfortu. Zieleni trzeba szukać, co w nocy i przy zbliżającym się Nowym Roku nie powodowało u mnie skoku adrenaliny. 

 

11 kilometrów w zgiełku i pomiędzy samochodami było raczej pożegnaniem biegowym roku niż przyjemnością.

Dzisiaj jeszcze symboliczna lampka wina (i oczywiście miejscowego bimbru), odśpiewanie "Sto lat!" w holu hotelowym  w doborowym towarzystwie, a później do łóżka. W Polsce dopiero 17. Rano ruszamy dalej. Tam będzie bardzo wesoło.