Po wylądowaniu w Maladze odebraliśmy samochód (koszt wypożyczenia 55 euro na 8 dni – tylko trzeba to zrobić wcześniej, bo na lotnisku nie działają w nocy wypożyczalnie) i pojechaliśmy do Rondy, która jak się okazało rano, jest wręcz bajecznie położona w górach.

Spędziliśmy tu dwie noce i przemieściliśmy się do Kadyksu. To miasto mnie rozczarowało, byłem pewien, że będzie tu wspaniały port i zabytki, okazało się, że port jest zamknięty dla postronnych a zabytków praktycznie nie ma, bo zostały zburzone podczas różnych zawirowań politycznych. Za to mają bajeczne plaże, szerokie niczym pasy startowe i o tej porze roku niemal puste. Biegałem tam z szerokim uśmiechem, co chwila zwalniając aby obejrzeć to kraba, to jakiegoś innego stwora morskiego wrzuconego na brzeg,

Z Kadyksu ruszyliśmy dalej. Trasę mieliśmy tak zaplanowaną, aby zobaczyć Gibraltar. 100 tonowe działo, rynek, w miarę nowe budownictwo, no i oczywiście góra, na której żyją małpy. Po wjeździe kolejką okazało się, że jest ich tam sporo. Człowieka traktują jak powietrze, specjalnie wchodziłem im w drogę – omijały mnie niczym pień drzewa. Ale wrażenie z obcowania z nimi: niesamowite!

Następny przystanek: Manilva. Tylko jedna noc. Takie zwykłe przybrzeżne miasteczko turystyczne, w zasadzie nic bardzo ciekawego poza widokiem ze skarpy na okolicę. Tu zrobiłem jedynie poranny rozruch.
I wreszcie: Malaga.
Biuro zawodów było z dala od centrum w jakiejś hali sportowej/stadionie? Odbiór pakietów bardzo sprawny, niewiele ludzi. Akurat była prezentacja książki jakiegoś ich biegacza. Zrobiłem sobie również zdjęcie z ich odpowiednikiem Jurka Skarżyńskiego – Abelem Antonem. Przedstawiono również pacemakerów w pełnym rynsztunku biegowym – o nich później. Z ciekawostek: w pakiecie była świetna koszulka Mizuno leciutka jak mgiełka i myszka komputerowa oraz żel. Wystawcy: oprócz tradycyjnych sportowych i maratonów zagranicznych można było zakupić owoce na stoisku Carrefoura, oraz… skorzystać z usług fryzjera.
Resztę dnia spędziliśmy na zwiedzaniu, m.in. hali targowej, na której sprzedają owoce morza. A, ważna informacja. We wszystkich miejscówkach warto zadbać o hotel z parkingiem, wszędzie jest problem z parkowaniem. My w Maladze musieliśmy zostawić auto w jakimś podziemnym garażu po ponad godzinie poszukiwania ulicy do hotelu. Wszędzie jednokierunkowe i masa remontów, nawet nawigacja nie pomogła.
No i sam start. Szatnie jakieś 500 metrów od linii. Godzina 8.30, niebo lekko zachmurzone, temperatura na oko jakieś 16 stopni. Strefy bardzo dobrze organizowane, wstęp tylko dla posiadających numer w odpowiednim kolorze. Tłoku brak.
Pierwsze 10 km jest bardziej pod górę, nie należy za bardzo szarżować, od 20 już niemal płasko. Duża część trasy wiedzie wzdłuż wybrzeża, ale nie nastawiajcie się na jakieś wyjątkowe wrażenia wzrokowe. Minusem są spaliny, które w kilku miejscach mocno przeszkadzały, gdyż biegliśmy po prostu w normalnym ruchu wydzielonym pasem. Ostatnie dwa kilometry przez starówkę i do mety. Mocno w dół, można przyspieszyć. Generalnie trasa jak najbardziej na biegalna, ale jeśli ktoś chce poprawiać wynik o 1 minutę, to polecam przeanalizować profil. Na mecie wszystko co potrzeba, woda, owoce, izo, masaże, medal i koszulka finiszera z niezłego materiału.
Wszędzie po drodze masa kibiców. Bardzo głośnych kibiców!
Ja bieg zaliczam do tych nieudanych. Niestety, chyba jednak przesadziłem z podbiegami w górach i nogi dały znać o sobie już na dziesiątym kilometrze. Rozsądek wziął górę i odpuściłem. Bicie życiówki o minutę czy dwie mnie nie interesowało: albo wszystko, albo nic. Wybrałem tempo spacerowe z przerwami w punktach na marsz. Wynik 3:26:00 był i tak zaskoczeniem, bo wydawało mi się, że zaraz dogoni mnie grupa na 4:30 :)
I kilka uwag technicznych. Ja biegłem mimo wszystko raczej z przodu, więc z mojego punktu widzenia było wszystko idealnie. Woda w kubeczkach na punktach odżywczych oraz w butelkach 0,4l na punktach odświeżania, widziałem też banany i pomarańcze. Nie było nigdzie gąbek. Z nami jechali dobrzy ludzie z obsługi na rolkach i rowerach. Mieli ze sobą wodę i co jakiś czas pytali czy ktoś nie potrzebuje. Kiedy zatrzymałem się rozciągnąć nogi natychmiast podjechał jeden z nich oferując zmrażacz. Moja ocena organizacji maratonu: 10/10
ALE!!!!
Kasia biegła na wynik 4:00 (złamała zresztą: brawo!). Na punktach od 20 km ZABRAKŁO wody, była dostępna jedynie w dużych baniakach, tylko jak z takich pić? W garstkę?
Temperatura ok 19 stopni. Ludzie zbierali butelki wyrzucone przez szybszych. To tak jak na BMW półmaratonie w Warszawie w tamtym roku. Chyba na start warto zabrać pas z butelką na czarną godzinę. Pacemakerzy zmieniali się podobno po drodze. Nie wiem po jakim dystansie, ale widziałem ich oczekujących na poboczu. Kasia twierdzi, że prowadzili źle, nie trzymali tempa, ja nie wiem - nie korzystałem.

Tego samego dnia zwiedzaliśmy jeszcze Malagę. Szczególnie polecam zamek, a w zasadzie dwa zamki. Tylko trzeba się nieźle nałazić pod górę i po schodach. Ale warto.
Ostatni przystanek to Nerja. Tu mieliśmy zamiar najpierw odwiedzić jaskinię, ale jakoś tak wyszło, że po wypiciu kawy w restauracji zamiast do kasy, trafiliśmy na szlak górski – Kasia spojrzała na mapkę i mówi: to 5 km na szczyt. Przebraliśmy się w ciuszki biegowe i daaaawaajjjjj. Jaskinia nie ucieknie… Na 9 km (cały czas pod górę) wiedzieliśmy, że albo 5 km hiszpańskie mierzy się inaczej, albo my spojrzeliśmy nie na tą tablicę, Ale i tak zdobyliśmy Pico del Cielo. W sumie wyszło 23 km i 1500 m przewyższenia.

Jak Kasia dała radę po mocnym maratonie to nie mam pojęcia. Oczywiście wody nie wzięliśmy, bo po co na 5 km? Jaskini nie zobaczyliśmy tego dnia.

W Nerji rano bieganko po słynnych Balkonach – nie są one tak widowiskowe jak na reklamach. W drodze do Malagi zahaczyliśmy jednak o jaskinię (ładna - znajduje się tu najstarszy w Europie rysunek naskalny, jednak do zwiedzania niedostępny) i jeszcze zajechaliśmy do wioski , w której wytwarza się lokalne wina, oraz uprawia awokado. Nawet nie przypuszczałem, że okolice Nerji to europejska stolica tych owoców. W Andaluzji spodziewałem się widoku winnic, a wszędzie widziałem gaje awokadowe.
Jeszcze tylko zwrot samochodu i powrót do Warszawy.
Z praktycznych wskazówek.
Przede wszystkim: warto wypożyczyć samochód i pozwiedzać okolice Malagi. Wiele serwisów oferuje tą usługę i nie sprawia ona problemów. W zimie temperatury sprzyjają bieganiu. W dzień jest około 20 stopni, w nocy im wyżej tym chłodniej. W Rondzie przydały się kurtki, za to w Maladze nawet nocą można było chodzić w krótkim rękawku.
We wszystkich hotelach działało bezpłatne WiFi, obsługa w większości mówi po angielsku. Trzeba oczywiście pamiętać o sjeście. Wtedy wszystkie sklepy są pozamykane, a knajpki tętnią życiem. Warto wypić wtedy lampkę wina i zjeść tapasy w tej niesamowitej atmosferze.
Biegać jest gdzie, warto zabrać buty na górskie szlaki, bo widząc takie widoki trudno pozostać w miastach.
Ceny są przystępne, oczywiście jest drożej niż w Polsce, ale pizzę można zjeść za 4 euro. Sklepów jest dużo, produkty takie jak i u nas.
Podsumowując: Hiszpania jest miejscem bardzo wdzięcznym i przyjaznym biegaczom, a zima daje nam bardzo dobre warunki temperaturowe. Na pewno tam wrócimy!
Stopka dla piwoszy:
W Rondzie funkcjonuje pub Mala Strana z kraftowym piwem. Dwa stoliki i cztery krany plus spory wybór butelek z całego świata. Spróbowaliśmy:
Rondena Pale Ale - niestety skunks i kiszona kapusta, karmel,niska goryczka, słodko miodowe, mocno drożdżowe(refermentowane w butelce), generalnie niesmaczne.
IPA Debla z browaru Kronos - bardzo dobre, grapefruitowe, wręcz pomelo, goryczka wysoka.
Holden browar Cerveza Malaqa - Belgian style blonde wheat beer, bananowe, mocno drożdżowe, podobno dobre, ja nie lubię pszenicy.
Dwie bramy dalej mieści się browar, ale to oni produkowali Rondenę, poza tym nic innego nie widziałem więc i nic nie zakupiliśmy.
W Kadyksie znaleźliśmy sklep specjalistyczny. Ogromny wybór piwa ze wszystkich niemal kontynentów. Zakupiliśmy:
Majer Especial - browar z Kadyksu, Pale Ale - mocno drożdżowe, zapach nieprzyjemny, zero goryczy, karmel, puste w smaku. Niespecjalne
Majer Imperial Pale Ale - Kadyks - gashing, piana znika natychmiast, drożdżowe, kwaskowe, lekko karmelowe, goryczka bardzo niska, . Niedobre.
Hop Jam - Drunken Bros - AIPA. - Wysoka piana, aromat słodkich owoców tropikalnych, grapefruita, zmętnione, pokazała się w nim lekka zawiesina, ale niewyczuwalna w smaku, goryczka średnia do wysokiej, bardzo krótka, pestkowa, wysycenie wysokie, bardzo grapefruitowe, w smaku owoce cytrusowe. Piwo rewelacja!
Próbowaliśmy tez piw typu San Miquel, Machou, Cruzcampo i innych marketowych, ale szkoda na nie czasu.
Hiszpania słynie z piw kraftowych, aż żal, że nie mieliśmy czasu na szukanie piwa w Maladze. W marketach same belgijskie i lagery bezsmakowe.