W Biegu Konstytucji brałem udział po raz pierwszy. Mój plan na ten dzień był prosty: „przebiec”. Bez ścigania się, bez spinki. Po prostu w miarę żwawy trening.
Tym razem udało się do depozytów
usytuowanych na stadionie Legii dotrzeć bez problemów i nawet zrobić prawie
prawidłową rozgrzewkę (zabrakło rozciągania).
Przed startem niewielkie
zamieszanie. Nie mogę znaleźć swojej strefy. Błąkam się. Tu widzę, że biegną na
powyżej 25 minut, gdzie indziej 20. Postanowiłem udać się w najbardziej
oczywiste miejsce, czyli na start. I bingo! To tutaj. Rozglądam się i nie widzę
zbyt wielu osób z czerwoną naklejką na numerze symbolizującą tę strefę. Za to
dużo jest osób z napisem VIP. Z przodu czołówka. To oni będą rozdawać karty.
Przed startem oczywiście został
odegrany Mazurek Dąbrowskiego i zaraz rozległ się wystrzał. Chwila i już uruchamiam
stoper. Ze zdziwieniem obok mnie zauważam biegacza z nietypowym jak na te
warunki zegarkiem… zwykłym budzikiem, takim, jaki stawiamy sobie na szafce
nocnej. Za chwilę ruszył do przodu i tyle go widziałem. Pamiętajcie, nie
oceniajcie człowieka po ubraniu, butach czy… budziku (hahaha).
Pierwszy kilometr komfortowy. Nie
za mocno, w końcu to trening. Często mijam VIP-ów. Droga z górki, słoneczko
świeci. Nie wiem nawet jakim tempem biegnę, bo nie chce mi się patrzeć na
zegarek. Teraz dłuższa płaska prosta, zakręt w prawo i już widać to, na co
chyba wszyscy czekają. 500 metrów podbiegu na Agrykoli. Minął drugi kilometr,
wiec postanowiłem przed podbiegiem zostawić sobie nieco sił i troszkę
zwolniłem. Na podbiegu minęło mnie trzy osoby, doping kibiców coraz większy.. Ja wyprzedziłem chyba z
dziesięciu biegaczy, a dzięki zaoszczędzonemu oddechowi zaraz na wypłaszczeniu
postanowiłem w końcu przyspieszyć. Biegło się rewelacyjnie, jak na treningowych
8 x 2 km. Ostatni kilometr w dół. Nieco zatrzymywał wiatr, ale jednocześnie
chłodził, bo zrobiło się bardzo gorąco. I pojawiła się meta. Ostatnie 200
metrów już naprawdę na maksa. Minąłem jeszcze kilka osób a na ostatnich metrach
walczyłem jeszcze z kims, kto próbował mnie wyprzedzić. Nawet nie wiem, kto
dobiegł pierwszy. Zatrzymałem stoper i szybko po medal, wodę, izotonik i
banana. Od Nowoczesnej dostałem też jabłko. Teraz trzeba kawałek wrócić, żeby dopingować
innych i czekać na Kasię.
I w zasadzie byłby to koniec
wpisu, gdyby nie mały zgrzyt. Po biegu postanowiliśmy się jeszcze „roztruchtać”.
Tuz obok jest park. Chcieliśmy pobiegać jakieś trzy kilometry, więc wszystkie
butelki, banany, medale itp. schowaliśmy za pomnikiem i potruchtaliśmy. Po
powrocie okazało się, że na miejscu został tylko Kasi numer i moje jabłko.
Zniknął nawet do połowy wypity izotonik. Tak się zastanawiam. Po co komu taki
bonus? Medale rozumiem, powieszą na ścianie jako swój albo z dumą wręczą
dziecku. Ale PÓŁ butelki barwionego płynu?!
Na szczęście na mecie był nadmiar
medali, więc dostaliśmy zapasowe i udaliśmy się do szatni. Tam szybki prysznic
i na grilla!
A już w domu przeglądając wyniki
nieco się zdziwiłem. Czas 0:19:33. Nowa życiówka na 5 km. Mile zakończenie
długiego weekendu.