wtorek, 29 grudnia 2015

Jetlag, bimber i pandy - sprawdzam, czy w Pekinie da się biegać.

No i mnie dorwał. Broniłem się, zabezpieczałem, ale okazał się nieubłagany. Przylazł o 4 nad ranem i nie chciał sobie pójść. Jetlag. Leżę, leżę, a spać się nie chce. Cóż robić? Zwlekłem się z łóżka i ubrałem w strój biegowy. Planuję pobiec kawałek do znanej już mi Świątyni Nieba. Wyjdzie pewnie jakieś 10 km, licząc z obiegnięciem kompleksu. Mapę mam tylko schematyczną, ale sprawdziłem, że z hotelu w lewo i później za jakiś czas w prawo. Kto by się zgubił? Obawiałem się jednego. Tłumów na ulicy. Straszono mnie jakimś wręcz niewyobrażalnym tłokiem, przecież te miliony ludzi muszą przemieścić się z miejsca na miejsce. No i się zdziwiłem. Na ulicach praktycznie nikogo. Mało samochodów, jedynie co jakiś czas cicho niczym duchy przejeżdżają jednoosobowe wehikuły przewożące w zasadzie wszystko co tylko się na nie zmieści. 

 

Co ciekawe, pojazdy te oszczędzają energię poprzez nieeksploatowanie oświetlenia. Potrafią wyłonić się z bocznej uliczki i porządnie napędzić stracha przejeżdżając prawie po stopach. No nic, pobiegłem dalej. Kilometr, dwa, cztery. Gdzie u licha jest ta Świątynia? Patrzę, jest jakaś droga w prawo, szeroka jak autostrada, ze cztery pasy w jedną stronę. Pewnie to tam... To nie było tam. Droga skończyła się w polu... Wbiegłem między jakieś bloki i w zupełnych ciemnościach (dlaczego nie wziąłem czołówki?) trochę pobłądziłem. Przy okazji przekonałem się skąd tu tyle dymu. Pomiędzy blokami stoją jakieś kominy, które wyrzucają z siebie kłęby toksyn wprost w pobliskie okna. Co kto lubi.
Dalej już nie kombinowałem, widocznie Świątynia jest gdzieś w tych ciemnościach. W drodze powrotnej spotkałem biegacza. Na twarzy miał maseczkę i gogle. Sport to zdrowie pomyślałem i wróciłem do hotelu. Później dowiedziałem się, że Świątynia rzeczywiście jest, ale w prawo z hotelu. Ups. Nie pierwszy raz pochrzaniłem kierunki.

Na szczęście dalsza część dnia raczej wyklucza błądzenie. Jedziemy zobaczyć pluszaka. Prawdziwego, żywego pluszaka. Pandę Wielką.
Zwierzakom tym grozi wymarcie. Z jednej strony winny jest człowiek, ingerujący w środowisko zamieszkiwane przez te niedźwiedzie. Z drugiej strony winne jest lenistwo. Miśkom nie chce się po prostu rozmnażać. Wolą wcinać bambusy.



W Europie pandy można zobaczyć w zaledwie pięciu ogrodach zoologicznych i jest w nich po parze tych zwierząt. W pekińskim zoo widziałem pięć miśków. Moje uczucia są mieszane. Pandy nie wyglądają jak na filmach. Są brudne, a wybiegi w niczym nie przypominają warunków naturalnych.



Jednak natychmiast polubiłem te góry futra. Chętnie jednego zabrałbym do domu.
Planując odwiedzenie tego miejsca można zarezerwować sobie nieco więcej czasu. Są tu też inne zwierzęta. My jednak musieliśmy jechać dalej.

Następny przystanek: królestwo wyrobów z pereł słodkowodnych. Taka sprzedaż jak u nas garnków i pościeli z wełny merynosów. Najpierw prezentacja, a później wciskanie towaru po cenie 3 razy wyższej niż gdzie indziej. Jednak czas nie był stracony. Podczas zakupów panowie częstowani byli lokalnym specjałem: alkoholem o smaku i aromacie lakieru do paznokci. Pewnie po to, aby stracili wzrok na czas zakupów dokonywanych przez partnerki. O tym bimbrze pewnie jeszcze będzie przy innej okazji.

 

Wracając do pereł. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak pozyskuje się te kuleczki z małży.



W jednym stworzonku jest ich nawet kilkanaście. Nie są one tak drogie jak te słonowodne, a hodowla przypomina laboratorium medyczne. Na pamiątkę wziąłem kilka sztuk. Pewnie nie będę wiedział co z nimi zrobić w domu...

Jestem głodny zabytków i architektury. Ten głód w pełni zaspokoił Yiheyuan - Pałac Letni. Jest to kompleks parkowo-pałacowy stanowiący miejsce letniego odpoczynku cesarzy chińskich z dynastii Qing.

 

Do kompleksu wchodzimy bramą wschodnią, za którą znajdują się dawne rezydencje cesarzowej Cixi: Pałac Dobroczynności i Długowieczności oraz Pałac Nefrytowych Fal.



Całość jest położona nad sztucznym jeziorem, teraz zamarzniętym, ponad którym króluje Wzgórze Długowieczności.

 

 Czas na biegusiowe zdjęcie .

Warto na pewno zobaczyć też kilometrowy, pokryty dachem ganek zwany Długim Korytarzem - będący jednym długim dziełem malarskim, oraz wdrapać się na wzgórze, z którego w mniej smogowy dzień zapewne rozpościera się piękny widok. Nam wdrapanie się na górkę zajęło cztery minuty. Ale troszkę truchtaliśmy bo czas nas gonił. I jest jeszcze łódź. Marmurowa Łódź.



Dla mnie to niemy świadek pychy ludzi sprawujących władzę nad biednym narodem. Z drugiej strony: czy pamiętamy władców dobrych? Chyba raczej tych, którzy zaznaczyli się w historii poprzez ucisk i nadmiernie rozbudowane ego. No dobrze, generalizuję.

Czas na sprawy duchowe. Odwiedzamy świątynie.
Na pierwszy ogień idzie Yonghegong: Świątynia Harmonii i Spokoju, do której wchodzimy poprzez bajecznie kolorową bramę.



Za nią znajduje się największy w Pekinie kompleks buddyjskich świątyń zajmujący teren, bagatela - 60 tysięcy metrów kwadratowych. w którym jest ponad tysiąc pokoi. Znajduje się tam dużo cennych zabytków, z których trzy są najważniejsze i uważa się je za arcydzieła: Wzgórze 500 Arhatów gdzie na palisandrowym drzewie wyrzeźbiono m. in.: las, wieże, jaskinie i mosty, a także 500 arhatów, z których każdy ma inną twarz, Pawilon Wielkiego Buddy, który jest najwyższym budynkiem w Świątyni Lamy oraz znajdujący się w pałacu posąg Buddy Maitreyi wyrzeźbiony z jednego kawałka drzewa sandałowego.



Cały posąg ma wysokość 26 metrów i jest wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa. Na ołtarzu wyrzeźbione jest 99 smoków. Robi to niesamowite wręcz wrażenie.



Świątynia jest oczywiście cały czas użytkowana, a my turyści jedynie przeszkadzamy w modlitwach.

Tuż obok położona jest inna świątynia. Słyszeliście kiedyś takie słowa: "Ci, którzy się uczą, podobni są do roślin. Zdarza się bowiem, że roślina zakiełkuje, ale nie rozkwitnie; zdarza się też, że zakwitnie, ale owocu nie wyda"? Ja tez nie. Ale to Konfucjusz. A o nim na pewno słyszeliście, a jeśli nie, to odsyłam do Wiki.
A oto i On.



Sama świątynia Beijing Kongmiao  nie robi już takiego wrażenia jak poprzednia, niemniej świadomość, że 51624 osoby zdawały tu przez wieki egzaminy urzędnicze i ich nazwiska przetrwały wyryte na kamiennych tablicach działa na wyobraźnię.



W drodze powrotnej starałem się zajrzeć w każdą dziurę i jak zwykle okazywało się,  że za kolorową fasadą istnieje szara rzeczywistość. Choć może nie zawsze szara. Czego doskonałym przykładem jest ta oto dziewczynka. Śliczna, prawda?

 

A o nasze bezpieczeństwo dbają czujni i wszechobecni stróże prawa.



Wieczorem postanowiliśmy pozwiedzać Pekin nocą. Metro jest dość przyjazne, na szczęście wszystkie stacje mają opisy po angielsku. Jednak obsługa nie posługuje się tym językiem. Nawiasem mówiąc nawet w hotelach jest z tym problem. Wybieracie się gdzieś metrem? Moja rada. Wydrukujcie sobie mapkę i palcem wskazujcie miejsce docelowe, ponieważ tu kupuje się bilet do konkretnej stacji. My jechaliśmy 6 stacji i zapłaciliśmy 6 juanów za dwie osoby w jedną stronę. Mówiłem o smogu? Nawet tutaj nie ma przed nim ucieczki.

 

Na powierzchni niewiele lepiej.




Ale za to jeżeli potrzebujecie coś naprawić, np. telefon, można zrobić to od ręki na ulicy.



Jestem pozytywnie wykończony. Teraz już tylko:



I do łóżka. Ciekawe co przyniesie jutrzejszy dzień. Nie mogę się doczekać.