Wymyśliłem sobie, że czas przetestować nogę po kontuzji. Jeszcze nie czas na ściganie, szczególnie, że pod śniegiem zawsze można znaleźć jakąś niespodziankę w postaci kamienia czy korzenia, a właśnie w ten sposób utrwaliłem poprzednią dolegliwość. Tym bardziej ucieszyła mnie wiadomość, że Krzysiek Dołęgowski z ekipą wskrzesza Monte Kazurę, czyli bieg po ursynowskiej górce. W poprzedniej edycji nie miałem okazji startować, ale słyszałem o niej wiele dobrego. Poza tym, to po pierwsze niedaleko, po drugie najwyższy czas poćwiczyć podbiegi, a po trzecie okazja spotkania z ultrasami.
Nie miał to być wyścig, ani mocne bieganie, a rozpoznanie trasy przyszłych zawodów, ot, zrobienie paru kółek po pagórku. Często tam robię treningi, więc szybko wyliczyłem, że spokojnie przed spotkaniem zrobię jeszcze 15km po lesie. I zrobiłem, pomimo małego pogubienia się na którymś z zakrętów. Do Sklepnapieraj.pl w którym była "baza" dotarłem w ostatniej chwili. Spodziewałem się tam kilku osób, a okazało się, że ledwo się mieścimy. Chwilka rozmowy i pobiegliśmy.
Zimowa sceneria, trzy kółka dające w sumie 5 km, składające się w zasadzie jedynie z podbiegów i zbiegów, gorąca atmosfera i pozytywnie zakręceni ludzie. Było bardzo fajnie. Po bieganiu w lesie te "pagórki" mocno mi weszły w nogi.
Jakby mało tego, na koniec jeszcze dostaliśmy domowej roboty placki. Że będzie dobrze, to wiedziałem, bo już trzy razy biegłem w Chudym Wawrzyńcu - również organizowanym przez Krzyśka - ale, że aż tak, to nie przypuszczałem. Pozdrawiam całą biegającą ekipę i dziękuję Karolinie Krawczyk z karolinakrawczyk.com za udostępnienie zdjęć.
W ten weekend jeszcze moje nogi musiały trochę pocierpieć. Czas na Falenicę, czyli nieco ponad 9 km podbiegania i zbiegania.
Tutaj pojechaliśmy ekipą KB ERGO, startując również zespołowo.
Pomimo, że Zimowe Biegi w Falenicy można już nazwać kultowymi, jakoś nie zdarzyło mi się w nich startować. Nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać, a bieg traktowałem jak zwykły trening.
Tak też pobiegłem. Bez spiny, że mnie ktoś wyprzedza, bez patrzenia na zegarek. Koncentrowałem się raczej na sygnałach z nogi i z zadowoleniem stwierdziłem, że dokucza coraz mniej. To dobrze, bo za tydzień ZiMB.
Sam bieg nie należy do najtrudniejszych. Pierwsze z trzech okrążeń biegliśmy "gęsiego", dalej zrobiło się luźno i dużo przyjemniej. Tutaj praktycznie nie ma płaskich odcinków, albo w górę, albo w dół. Tak jak lubię. Starałem trzymać równe tempo od początku do końca, co udało się doskonale. Biorąc pod uwagę wczorajszy mocny trening, byłem zadowolony.