poniedziałek, 25 stycznia 2016

2 x podbiegi: Monte Kazura Prolog i Zimowe Biegi Górskie w Falenicy









Wymyśliłem sobie, że czas przetestować nogę po kontuzji. Jeszcze nie czas na ściganie, szczególnie, że pod śniegiem zawsze można znaleźć jakąś niespodziankę w postaci kamienia czy korzenia, a właśnie w ten sposób utrwaliłem poprzednią dolegliwość. Tym bardziej ucieszyła mnie wiadomość, że Krzysiek Dołęgowski z ekipą wskrzesza Monte Kazurę, czyli bieg po ursynowskiej górce. W poprzedniej edycji  nie miałem okazji startować, ale słyszałem o niej wiele dobrego. Poza tym, to po pierwsze niedaleko, po drugie najwyższy czas poćwiczyć podbiegi, a po trzecie okazja spotkania z ultrasami.
Nie miał to być wyścig, ani mocne bieganie, a rozpoznanie trasy przyszłych zawodów, ot, zrobienie paru kółek po pagórku. Często tam robię treningi, więc szybko wyliczyłem, że spokojnie przed spotkaniem zrobię jeszcze 15km po lesie. I zrobiłem, pomimo małego pogubienia się na którymś z zakrętów. Do Sklepnapieraj.pl w którym była "baza" dotarłem w ostatniej chwili. Spodziewałem się tam kilku osób, a okazało się, że ledwo się mieścimy. Chwilka rozmowy i pobiegliśmy.


Zimowa sceneria, trzy kółka dające w sumie 5 km, składające się w zasadzie jedynie z podbiegów i zbiegów, gorąca atmosfera i pozytywnie zakręceni ludzie. Było bardzo fajnie. Po bieganiu w lesie te "pagórki" mocno mi weszły w nogi.



Jakby mało tego, na koniec jeszcze dostaliśmy domowej roboty placki. Że będzie dobrze, to wiedziałem, bo już trzy razy biegłem w Chudym Wawrzyńcu - również organizowanym przez Krzyśka - ale, że aż tak, to nie przypuszczałem. Pozdrawiam całą biegającą ekipę i dziękuję Karolinie Krawczyk z karolinakrawczyk.com za udostępnienie zdjęć.

W ten weekend jeszcze moje nogi musiały trochę pocierpieć. Czas na Falenicę, czyli nieco ponad 9 km podbiegania i zbiegania.
Tutaj pojechaliśmy ekipą KB ERGO, startując również zespołowo.

 
Pomimo, że Zimowe Biegi w Falenicy można już nazwać kultowymi, jakoś nie zdarzyło mi się w nich startować. Nie bardzo wiedziałem czego się spodziewać, a bieg traktowałem jak zwykły trening.
Tak też pobiegłem. Bez spiny, że mnie ktoś wyprzedza, bez patrzenia na zegarek. Koncentrowałem się raczej na sygnałach z nogi i z zadowoleniem stwierdziłem, że dokucza coraz mniej. To dobrze, bo za tydzień ZiMB.



Sam bieg nie należy do najtrudniejszych. Pierwsze z trzech okrążeń biegliśmy "gęsiego", dalej zrobiło się luźno i dużo przyjemniej. Tutaj praktycznie nie ma płaskich odcinków, albo w górę, albo w dół. Tak jak lubię. Starałem trzymać równe tempo od początku do końca, co udało się doskonale. Biorąc pod uwagę wczorajszy mocny trening, byłem zadowolony.


Bardzo dobrze sprawowały się także moje Brooksy. Powoli się przyzwyczajam do ich koloru...