Noga jeszcze nieco po B7S doskwiera, a czas jaki sobie dałem na odpoczynek jeszcze nie minął. Jednak stopy swędzą i brak ruchu przynosi nowy pomysł. Skoro nie mogę/nie chcę biegać, to może pochodzić? A skoro tak, to od razu na zawodach!
O Nordic Walking wiem niewiele. Trzeba iść i odpychać się kijkami? No niezupełnie. Zapisując się na I Parkowe Mistrzostwa Warszawy w Parku Czechowickim przejrzałem regulamin Polskiej Federacji Nordic Walking. Ile tu przepisów! Od zakazu odrywania obu nóg jednocześnie od podłoża, czy zakazu stawiania kijków przed sobą po nakaz prostowania łokcia w ręce cofającej się. Będzie zabawnie!
Ja dodatkowo... nie umiem szybko chodzić. Poważnie. Pamiętam, że jako mały chłopiec zawsze podbiegałem za Dziadkiem, który sadził wielkimi krokami. Teraz nawet Kasia gdy szybko idzie powoduje u mnie potrzebę truchtu. Na zawodach w górach wszędzie tam, gdzie inni idą, ja truchtam, bo inaczej zostaję daleko w tyle bez względu na to, jak bardzo staram się szybko przebierać nogami. Plan na zawody był więc prosty. Dojść w jednym kawałku, nawet jeśli będzie to ostatnie miejsce. Okazało się jednak inaczej. Buhhhaaahhaaahhaaaa:
To moje pierwsze (i możliwe, że ostatnie) pudło w jakichś zawodach.
Formuła zawodów odpowiadała mi średnio. O 10.00 startowały panie, a o 11.00 panowie. Dystans 6 km, czyli pięć pętli. Myślałem, że pójdę z Kasią, a tu nici z planów (w zasadzie to dobrze, bo była szybsza ode mnie).
Przed startem kobiety miały rozgrzewkę zakończoną rytuałem oddawania czci jakiemuś fińskiemu bóstwu:
My zaczęliśmy nieco skromniej. Na starcie ustawialiśmy się po dwóch, zgodnie z kategoriami wiekowymi (od najmłodszego do najstarszego) co uważam za niedorzeczne i stygmatyzujące dla niektórych zawodników. Myślę, że podział ten powinien być przeprowadzony np. w kolejności numerów. Wszystko odbywało się bardzo profesjonalnie. Były czipy, numery. Cała trasa otaśmowana a na trasie sędziowie mogący dać upomnienie czy żółtą, a nawet czerwoną kartkę.
Moje nastawienie do tej formy ruchu w moim wykonaniu oddaje to zdjęcie:
Mimo to bawiłem się nieźle. Już po pierwszym kółku kijki przestały mi przeszkadzać na tyle, że potykałem się o nie zaledwie co jakieś 500 metrów a nie co chwilę. Najtrudniej było mi zwalczyć chęć ciśnięcia ich w krzaki i pobiegania sobie. Kurczę, ja nawet nie spociłem się bo nie umiałem na tyle przyspieszyć! Trochę było mi z tego powodu wstyd, ale przecież miała być to tylko zabawa.
Zawsze można było wymienić uwagi z kibicami, czy nawet sędziną. Jak zawsze napędzało mnie poczucie humoru. I jakoś czas płynął.
Na mecie czekały medale, banany, woda i arbuzy. Oraz niespodzianka. Zająłem trzecie miejsce w kategorii. Ale jaja!
Być może jeszcze kiedyś wezmę udział w tego typu zawodach. Ale nie w najbliższej przyszłości. To na razie nie moja bajka. Kijki zostaną moimi przyjaciółmi jak do tej pory - w górach, na dłuższych biegach, gdzie dają napęd na mocnych podejściach i pomoc w pokonywaniu kałuż czy strumieni.
A co do samych zawodów. Zorganizowane były wręcz perfekcyjnie. Byłem bardzo zaskoczony, tym bardziej, że nie wymagano wpisowego a na miejscu można było za darmo wypożyczyć te długie przeszkadzacze. Pogoda dopisała, humory też. Jak będę miał z 90 lat i nie będę mógł biegać to pewnie się w to wkręcę.