Wracamy do Pekinu. Pociąg sunie bez przeszkód. Dostaliśmy miejsca po lewej stronie dzięki czemu mogliśmy podziwiać ciekawe ukształtowanie terenu.
Na pokładzie wszystko co potrzebne podróżnemu. Co ciekawe, w Chinach w każdym miejscu publicznym, na dworcach, a nawet w pociągach ogólnodostępne są automaty z darmową, gorącą wodą. Mieszkańcy używają jej do uzupełniania bidonów i termosów z herbatą. Bardzo popularne są tu chińskie zupki w sporych wiaderkach. Są lepszej jakości niż te dostępne u nas. W osobnych torebkach znajdziemy przyprawy, sosy i mięso. Po zmieszaniu wystarczy zalać wrzątkiem i głód na kilka godzin nam niestraszny.
Po 4 godzinach jesteśmy na miejscu.
Ponieważ byliśmy narażeni podczas podróży na złapanie jakiejś niezwykłej choroby, należało się gruntownie przebadać. Któż lepiej to zrobi niż profesor medycyny chińskiej? Zatem, do lekarza!
Medycyna chińska jest uznaną dziedziną, która często ratuje życie pacjentów, gdy zachodnia rozkłada ręce. I piszę to zupełnie serio. Wierzę w pozytywny wpływ chińskiej mądrości. Nie jestem jednak w stanie uwierzyć w to, co wyprawiało się podczas naszej wizyty.
Przywitał nas bardzo sympatyczny dyrektor placówki, który w języku polskim wygłosił tyradę na temat dobroci płynącej ze skorzystania z ich oferty.
Na razie OK. W międzyczasie chętni mogli skorzystać z masażu stóp. Następnie zostałem przebadany przez jednego z "profesorów". Prawdę mówiąc nawet w Polsce wizyta trwa dłużej. Tutaj przez około minutę badano mi puls, a później oświadczono, że mam toksyny na wątrobie (nic dziwnego, po wczorajszej popijawie?) i powinienem je usunąć za jedynie 700 juanów. Wiecie, wolę już wypić piwko na kaca niż ryzykować zakup gipsu powlekanego plastikiem w formie pastylek. Na tzw. "zdrowy rozum". Kupicie leki u przekupki na targu i będziecie je zażywać przez kilka miesięcy? Nie? To dlaczego kupujecie coś u kogoś, kto nawet nie wylegitymował się jakimkolwiek dyplomem? Zresztą, problem jest na tyle znany, że nawet na oficjalnej stronie Chin turyści są przed nim ostrzegani. Tutaj link: http://www.china.org.cn/china/2011-06/09/content_22749121.htm
Nie wiem, co mi przepisali, ale podwędziłem receptę.
Po diagnozie i niezakupieniu leków nie pozostało mi nic innego jak powdychać świeżego powietrza. Zrobiłem to na brzegu jeziorka spacerując po uliczce barów. Przy okazji mogłem podziwiać przygotowanie milicyjne do zapobiegania zamieszek. U nas takiego sprzętu nie widziałem. Chociaż po obecnych zmianach może niedługo zobaczę?
Wieczorem coś, na co czekałem... Zakupy w markecie. Byłem bardzo ciekawy co przeciętny Chińczyk wkłada do marketowego koszyka.
Domyślałem się, że niektóre produkty mnie zaskoczą, ale nie, że aż tak!
Może inny gatunek smakuje inaczej.
Wybór jest dość duży: kraby, raki, krewetki, żaby, ślimaki, ośmiornice, ryby małe i duże. Wszystko żywe i gotowe powędrować prosto na talerz.
A może nabiał?
Ja poprzestałem na owocach i orzechach.
Udało się też zidentyfikować warzywo z mojej ulubionej porannej sałatki. Korzeń lotosu.
A dla chętnych, i znających się na rzeczy kwiaty i inne zioła.
Generalnie, wszystko to co u nas kupuje się na sztuki za kosmiczne pieniądze, tutaj można kupić na kilogramy. Inaczej jest z produktami do których my jesteśmy przyzwyczajeni. One z kolei są dość drogie. O cenach i dziwnych zwyczajach napiszę w osobnym artykule. Może komuś się przyda jako przygotowanie do wyjazdu.
Zakupy zajęły nam dwie godziny, a w hotelu trzeba było wszystkiego spróbować. Jakoś nie przyszło mi do głowy zabieranie dziadka do orzechów. Ale od czego w hotelu jest sejf? Oczywiście ostrożnie, żeby nie zepsuć...
Jeszcze małe piwko, tym razem wyśmienite Flat Tire (choć goryczki w nim za mało) z australijskiego browaru Pistonhead - zakupione w markecie. Uwielbiam mosaica. Dla nieuświadomionych. To taki chmiel, który daje aromaty słodkich owoców tropikalnych, ananasa, marakui, brzoskwini.
A teraz spać. Jutro będzie pobiegane w kultowym miejscu. Spełnię jedno ze swoich biegowych marzeń. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz