środa, 2 marca 2016

Malta - Victoria Lines

Czas na odpoczynek po maratonie. Czyli zakładamy buty i ruszamy na wycieczkę biegową. Najpierw jednak czekamy na przystanku godzinę na opóźniony autobus, a gdy następny nie zatrzymuje się ze względu na brak miejsc, na szybko zmieniamy plany i jedziemy gdzie nas oczy poniosą.
Po kilku przesiadkach docieramy do pierwszego punktu na Linii Victorii: Fortu Madlena. Swoją drogą to ta linia umocnień to też niezła myśl technologiczna. Powstała około roku 1900 i oddzielała północną część wyspy od południowej. Tuż po zbudowaniu budowniczy doszli do wniosku, że zrzucanie kamieni na głowy uzbrojonych w nowoczesną broń przeciwników może nie jest do końca rozsądnym pomysłem. Umocnienia pozostały więc jedynie nieco zapomnianą atrakcją turystyczną.
W forcie "pocałowaliśmy klamkę" i ruszyliśmy w dzicz.


Szukamy dalszej części umocnień. Gdzieś w okolicach Merhby powinien być murek. Trochę go szukaliśmy,  ale nudno nie było.


Po kilku zakrętach, zabiegach i wbiegach ukazała nam się nagroda. Nieźle zachowany fragment z mostkiem i malowniczymi schodami.


Dalej ścieżka malowniczo wije się nad urwiskiem, a widoki naprawdę rekompensują wczorajszy jednostajny krajobraz.



Dodatkowo szlak czasem nikł wśród gazów, innym razem trzeba było go wypatrywać między zaroślami.

Część Linii Victorii jest nadal wykorzystywana przez armię maltańską jako składy amunicji. Z oczywistych względów wykute w skałach magazyny można jedynie oglądać z daleka.


Aby odnaleźć szlak czasem musieliśmy używać wielu zmysłów. Kasia uruchomiła szósty,  czyli intuicję, ja wyostrzyłem słuch.


W jednym z mijanych miasteczek postanowiliśmy uzupełnić węglowodany. Zjedliśmy wypieki przypominające nasze kulebiaki i wypiliśmy kawę zakupioną,  o dziwo, u Litwina z polskimi korzeniami. Mantas (pozdrawiamy!) nieźle mówił po polsku.

Chwilę pogawędziliśmy o świecie i ruszyliśmy w dalszą drogę. 
Jeszcze kilka razy gubiliśmy drogę, ale zawsze dawało nam to zastrzyk pozytywnej energii. 


Na 16 kilometrze ujrzeliśmy znajome miasto.


To z niego wczoraj startowaliśmy. Dzisiaj dotrzemy do niego inną drogą. Cały czas pod górkę.


W dzień wygląda to wszystko nieco inaczej. Wszędzie turyści. My jednak wybieramy mniej uczęszczaną część miasta i zapuszczamy się w wąskie, urokliwe uliczki.


Można tu zobaczyć ciekawe rozwiązanie problemu braku woliery dla ptaków. Wybieg z wyjściem prowadzącym bezpośrednio z mieszkania.

Zwiedzając nie można zapominać o sprawdzaniu co dzieje się nad naszymi głowami. Zawsze możemy być śledzeni przez czyjeś czujne oczy...

Jeszcze kilkadziesiąt metrów i kończymy dzisiejszy dzień. Bardzo zresztą udany. Teraz czeka nas wieczorna regeneracja i układanie planu dnia następnego. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz