środa, 4 maja 2016

Bieg Konstytucji 3-go Maja w Warszawie


W Biegu Konstytucji brałem udział po raz pierwszy. Mój plan na ten dzień był prosty: „przebiec”. Bez ścigania się, bez spinki. Po prostu w miarę żwawy trening.

Tym razem udało się do depozytów usytuowanych na stadionie Legii dotrzeć bez problemów i nawet zrobić prawie prawidłową rozgrzewkę (zabrakło rozciągania).

Przed startem niewielkie zamieszanie. Nie mogę znaleźć swojej strefy. Błąkam się. Tu widzę, że biegną na powyżej 25 minut, gdzie indziej 20. Postanowiłem udać się w najbardziej oczywiste miejsce, czyli na start. I bingo! To tutaj. Rozglądam się i nie widzę zbyt wielu osób z czerwoną naklejką na numerze symbolizującą tę strefę. Za to dużo jest osób z napisem VIP. Z przodu czołówka. To oni będą rozdawać karty.

Przed startem oczywiście został odegrany Mazurek Dąbrowskiego i zaraz rozległ się wystrzał. Chwila i już uruchamiam stoper. Ze zdziwieniem obok mnie zauważam biegacza z nietypowym jak na te warunki zegarkiem… zwykłym budzikiem, takim, jaki stawiamy sobie na szafce nocnej. Za chwilę ruszył do przodu i tyle go widziałem. Pamiętajcie, nie oceniajcie człowieka po ubraniu, butach czy… budziku (hahaha).

Pierwszy kilometr komfortowy. Nie za mocno, w końcu to trening. Często mijam VIP-ów. Droga z górki, słoneczko świeci. Nie wiem nawet jakim tempem biegnę, bo nie chce mi się patrzeć na zegarek. Teraz dłuższa płaska prosta, zakręt w prawo i już widać to, na co chyba wszyscy czekają. 500 metrów podbiegu na Agrykoli. Minął drugi kilometr, wiec postanowiłem przed podbiegiem zostawić sobie nieco sił i troszkę zwolniłem. Na podbiegu minęło mnie trzy osoby, doping kibiców coraz większy.. Ja wyprzedziłem chyba z dziesięciu biegaczy, a dzięki zaoszczędzonemu oddechowi zaraz na wypłaszczeniu postanowiłem w końcu przyspieszyć. Biegło się rewelacyjnie, jak na treningowych 8 x 2 km. Ostatni kilometr w dół. Nieco zatrzymywał wiatr, ale jednocześnie chłodził, bo zrobiło się bardzo gorąco. I pojawiła się meta. Ostatnie 200 metrów już naprawdę na maksa. Minąłem jeszcze kilka osób a na ostatnich metrach walczyłem jeszcze z kims, kto próbował mnie wyprzedzić. Nawet nie wiem, kto dobiegł pierwszy. Zatrzymałem stoper i szybko po medal, wodę, izotonik i banana. Od Nowoczesnej dostałem też jabłko. Teraz trzeba kawałek wrócić, żeby dopingować innych i czekać na Kasię.

I w zasadzie byłby to koniec wpisu, gdyby nie mały zgrzyt. Po biegu postanowiliśmy się jeszcze „roztruchtać”. Tuz obok jest park. Chcieliśmy pobiegać jakieś trzy kilometry, więc wszystkie butelki, banany, medale itp. schowaliśmy za pomnikiem i potruchtaliśmy. Po powrocie okazało się, że na miejscu został tylko Kasi numer i moje jabłko. Zniknął nawet do połowy wypity izotonik. Tak się zastanawiam. Po co komu taki bonus? Medale rozumiem, powieszą na ścianie jako swój albo z dumą wręczą dziecku. Ale PÓŁ butelki barwionego płynu?!

Na szczęście na mecie był nadmiar medali, więc dostaliśmy zapasowe i udaliśmy się do szatni. Tam szybki prysznic i na grilla!


A już w domu przeglądając wyniki nieco się zdziwiłem. Czas 0:19:33. Nowa życiówka na 5 km. Mile zakończenie długiego weekendu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz