Załapałem się na badania. Ciekawe
badania. Dotyczące różnicy w wydolności mięsożerców i wegetarian/wegan. Ja
jestem umiarkowanym mięsożercą, tzn. jak mięcho jest, to zjem, jak nie ma, to
zjem schabowego. Hehehe. Na poważnie to nie bardzo dbam o dietę, ale wcinam
sporo warzyw, a owoce mogą mi wystarczyć jako główny składnik pożywienia. I
jestem uzależniony od marchewki. Marchewka jest spoko.
Badanie rozpoczęło się od
spisywania przez pięć dni diety. Moja mnie przeraziła. Nie jakość jedzenia, ale
jego ilość. Nigdy nie patrzyłem na swoje nawyki żywieniowe ze strony wagowej.
Oczywiście, niosąc siatki ze sklepu czuję pewien wymiar sprawy, ale przecież
nie zjadam wszystkiego na raz. Przez te kilka dni z pietyzmem ważyłem wszystkie
produkty, czy był to ryż, ziemniak, jabłko, czy chociażby cukier do kawy. I co?
Na przykład na śniadanie pochłaniam prawie kilogram. Fakt, że zazwyczaj są to
banany, owoce i muesli, ale waga to waga. Cóż. Postanowiłem wprowadzić stanowczą
modyfikację mojego przygotowywania jedzenia… nigdy więcej wagi!
Następnym etapem było badanie
krwi w szpitalu na Solcu (swoją drogą ta placówka aż prosi się o remont).
W kolejce czekało kilku innych biegaczy, co pozwoliło mi zapoznać się z wystrojem i porozmawiać z pielęgniarką. Gdy przyszła moja kolej, krwi
pobrano mi tyle, że obawiałem się o wyniki popołudniowego testu wysiłkowego.
I samo badanie. Najpierw krótki
wywiad, analiza składu ciała, następnie badanie serducha. Muszę poddać się niewielkiej depilacji klaty, bo elektrody nie trzymają i zaczynamy spirometrię. Wyniki można
obserwować na bieżąco, ale i tak nic nie rozumiem. Zygzaczki latają w dół i w górę, a na mnie lekarz pokrzykuje abym mocniej dmuchał. Ubaw po pachy! Później wsiadam na rowerek i
zaczynam pedałować.
Nie jest to zbyt komfortowe, maska ugniata, nie można udrożnić
nosa. Dla mnie dodatkowym kłopotem było ukończenie tydzień wcześniej Rzeźnika
Ultra, więc czworogłowe raczej nie chciały współpracować. W sumie najeździłem
niemal 10 minut, ale nie miałem wrażenia, że doprowadziłem się chociażby do
stanu z biegu na 10 km. Po prostu nogi nie wytrzymały.
Teraz wertuję otrzymane wyniki.
Wychodzi na to, że moja wydolność jest większa niż przeciętna, ale jak na
uprawiającego sport, nie jest wyjątkowa. Spirometria w porządku. Poczekam
jeszcze na wyniki krwi, choć akurat to staram się robić raz na pół roku.
Szkoda, że badanie nie było na
bieżni. Wynik byłby pewnie inny, ale i tak było fajnie, ciekawie i pouczająco.
Czekam na ogólne wyniki. Nie spodziewam się różnic w zależności od diety. Chyba
jednak jest to bardziej osobnicze niż „dietowe”, ale kto wie? Ja przynajmniej wiem, że nie mam przeciwwskazań do uprawiania sportu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz